czwartek, 20 marca 2014
Rozdział II- Czy życie bez wiary jest lepsze?
Niedzielny poranek. Wstałam o godzinie dziesiątej, bo przez cały tydzień nie spałam za dużo. Poszłam pod prysznic, jak co rano, umyłam się i owinięta ręcznikiem wyszłam z łazienki. Skierowałam się do pokoju, następnie ubrałam się w fioletowe rajstopy, czarne podkolanówki w siatkę, czarną sukienkę bez ramiączek i czarne bolerko. Tak też wystrojona, jeszcze bez makijażu, wyszłam z pokoju, zamykając za sobą drzwi i skręciłam do jadalni. Mama tylko spojrzała na mnie z pogardą, stawiając jajecznicę na stole, przy którym stały cztery krzesła. Usiadłam na jednym z nich.
Mama ubrana była w fioletową sukienkę do kolan, czarne rajstopy, czarne szpilki i ciemnofioletowy sweterek.
Dlaczego wstałaś tak późno?- spytała.- Za chwilę idziemy na mszę.
Ty może idziesz, ale ja nie.- odparłam, nakładając na swój talerz porcję jajecznicy.
Tomasz!- mama zawołała ojca.- Angelika nie chce się z nami wybrać do kościoła, na mszę!
Po co tak krzyczysz?- szepnęłam w gniewie. - Chcesz żeby Ciebie sąsiedzi usłyszeli?
Prawda była taka, że bałam się ojca i nie chciałam żeby dowiedział się o tym, że jestem ateistką.
Do jadalni wkroczył i ojciec w tym swoim czarnym garniturze, białej koszuli, granatowym krawacie i ciemnych dżinsach.
Angelika nie chce iść na mszę?- spytał takim tonem, jakby się przesłyszał.
Usiadł obok mnie, na drugim krześle i powiedział do mnie:
Masz iść do kościoła i koniec! Albo zabiorę Ci wszystko. Łącznie z komórką i dostępem do internetu.
W żadnym wypadku!- parsknęłam. - Nigdzie nie idę! Nie zmusicie mnie do wiary w coś co nie istnieje!
Po tych słowach zamknęłam się w swoim pokoju na klucz, padłam na łóżko i się rozpłakałam.
Oni nic nie rozumieli...nie wiedzieli co ja przeżywam...nie czuli tego co ja.
Angelika!- mama uchyliła ostrożnie drzwi i zajrzała do mojego pokoju.
Spojrzałam na nią kątem oka, kiedy ta zamykała za sobą drzwi.
Mama usiadła na krawędzi mojego łóżka.
Czego ode mnie chcesz?-zwróciłam twarz w jej stronę.
Chodź z nami do kościoła...-powiedziała łagodnie.
- Po co? Nie wystarczająco się nasłuchałam tych głupot o bogu i Jezusie?
- Dlaczego uważasz to za głupoty? Córeczko...
- Powiedz mi tak szczerze...czy jakiś normalny człowiek umie chodzić po wodzie?
- Ale Jezus był synem bożym...
- Jezus był zwykłym człowiekiem. Kiedy w końcu to do was dotrze!!? Ta cała biblia to jest fantazja jakiegoś bajkopisarza.
- Jak możesz tak mówić!?
- Mówię prawdę. Naukowo jest udowodnione, że boga nie ma.
- Skąd to wiesz?
- Wykopaliska to potwierdzają. Paleontolodzy odkopują kolejne szczątki szkieletów dinozaurów. Według biblii nie było tych potężnych gadów. Jak to wyjaśnisz?
- W ogóle nie wyjaśnię. Może i masz rację...a w takim razie...jaką masz teorię na powstanie świata?
- Znasz teorię wielkiego wybuchu? Tego się trzymam.
- Przecież to kompletny absurd!
- Nie lepszy od twojego.
Jak chcesz...-mama westchnęła, wstała i wyszła.- ...czyli nie idziesz?
Nie.- wtuliłam głowę w poduszkę.
Chwilę potem usłyszałam dźwięk klucza przekręcanego w zamku.
Zostałam sama...
Przez ten czas, kiedy rodzice byli w kościele myślałam o tym jakie moje życie było płytkie...takie...pozbawione poczucia własnej wartości.
Przez okres, kiedy byłam chrześcijanką czułam się jak mała mrówka, która musi spełniać rozkazy królowej mrowiska.
A ja przecież nie jestem jedną z milionów mrówek.
Ja jestem człowiekiem. Mam swój talent, swoje przeznaczenie i to ja rządzę sobą.
Nikt inny nie ma nade mną władzy...
Nikt...tylko ja mogę sobie rozkazywać i swoim życiem kierować.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz